Czy włoska lewica będzie potrafiła sprostać
wielkiemu wyzwaniu jakim jest zmierzch Silvio Berlusconiego? Dziś Włochy mają
poważny problem - nie są to "kłopoty" prawne byłego prawicowego
premiera, lecz brak jedności jego przeciwników i nieumiejętność wyłonienia
lidera, który zdoła rządzić krajem. Tegoroczna jesień w słonecznej Italii może
być bardziej gorąca politycznie niż upalne lato.
Po zapadnięciu definitywnego wyroku
skazującego na 4 lata za oszustwa podatkowe, były premier Silvio Berlusconi
znajduje się w najtrudniejszym i najdelikatniejszym momencie swojej kariery
politycznej. Dzięki różnym ustawom, które zostały przygotowane "na
miarę" i przegłosowane za jego długich rządów, Berlusconiemu grozi tylko
rok aresztu domowego lub pracy społecznej, gdyż trzy lata wyroku
"anulowały się" dzięki amnestii z 2006. Nam Polakom trudno to
zrozumieć, ale we Włoszech takie rzeczy są możliwe... To jednak dopiero
początek, bo nad liderem włoskiej prawicy wiszą jak topór kolejne orzeczenia
sądowe w związku z aferą Rubygate oraz nowy proces dotyczący przekupstwa
politycznego, które doprowadziło do upadku rządu Prodiego.
Magnat telewizyjny ma już 77 lat, więc w
żadnym wypadku nie trafi nigdy do więzienia. Nie grozi mu natychmiastowa utrata
praw publicznych na pięć lat, bo sąd kasacyjny nakazał powtórne rozpatrzenie
tej części werdyktu drugiej instancji.
W rezultacie najbogatszemu człowiekowi Włoch
zagraża jedno: nie będzie mógł uprawiać polityki - a dla Berlusconiego i dla
jego partii to oczywiście najsroższa kara.
W wyniku tzw. "ustawy Severino",
uchwalonej rok temu za rządów Mario Montiego, do włoskiego parlamentu nie mogą
kandydować osoby skazane definitywnie na więcej niż dwa lata więzienia. Berlusconi
został "wyrokowcem" pełniąc funkcję senatora. Najpóźniej do końca
października do Senatu wpłynie nakaz wykonania wyroku i będzie on musiał
przegłosować uchylenie lub utrzymanie immunitetu Silvia B.
Najważniejszą rolę w tym historycznym akcie
odegra Partia Demokratyczna, której członkowie dziś wchodzą w skład
koalicyjnego rządu wraz z przedstawicielami berluscońskiego Ludu Wolności.
Jeżeli jej parlamentarzyści zagłosują za utrzymaniem immunitetu, uznając, że
ustawa nie może działać retroaktywnie, we Włoszech dojdzie do bezprecedensowego
konfliktu pomiędzy polityką a niezawisłym wymiarem sprawiedliwości. Jeżeli go
uchylą - PD wejdzie w konflikt z PDL, co najprawdopodobniej doprowadzi do
upadku rządu Enrico Letty i nowych wyborów. Nie wiadomo tylko kiedy to nastąpi,
z czyjej winy i komu się to będzie opłacać?
Silvio Berlusconi dał słowo, że on tym razem
"nie wyłączy prądu", tak jak zrobił to Mario Montiemu.
Włoska polityka to aktualnie wielka
szachownica, na której rozgrywa się bardzo skomplikowana partia. Król został
zaszachowany i nie wiele brakuje do mata, no chyba, że znów będzie pat...
Wojna wewnątrzpartyjna
"Miejmy nadzieję, że interesy kraju
przeważą nad interesami osobistymi" - Enrico Letta, nowy lewicowy premier
zignorował kompletnie problemy prawne Berlusconiego, komentując wyrok tym
jednym zdaniem. Aktualny przewodniczący PD - były związkowiec Gulielmo Epifani,
który ma za zadanie kierować partią po dymisji Pier Luigiego Bersaniego aż do
Kongresu, stwierdził: "Wyroki sądowe należy szanować i respektować".
Matteo Renzi - prezydent Florencji, mający ambicję zostać liderem centrolewicy
oraz przyszłym premierem Włoch, przed wydaniem orzeczenia trybunału w
Mediolanie "kibicował" Berlusconiemu, jakby to był mecz piłkarski, a
nie postępowanie karne.
W PD rośnie jednak grono niezadowolonych,
którzy nie chcą współrządzić z "wyrokowcem" i nie popierają koalicji
z jego partią, uważając, że to zdrada wyborców, choć dali rządowi Letty wotum
zaufania ze względu na dobro i jedność własnej partii. Lewicowych dysydentów
reprezentuje Giuseppe Civati - młody, inteligentny, rozgadany, aczkolwiek
jeszcze zbyt mało zaprawiony w makiawelistycznych wybiegach, aby walczyć o
przywództwo i poważną rolę na włoskiej scenie politycznej. To on skupia wokół
siebie nowe pokolenie osieroconych
zwolenników Bersaniego, który wolał podać się do dymisji, niż rządzić wspólnie
ze swoim politycznym wrogiem.
Niestety to właśnie za błędy Bersaniego płaci
dziś słono włoska centrolewica - choć starszy lider wygrał prawybory z młodszym
Renzim, nie potrafił jednak sprostać Berlusconiemu. Zlekceważył doświadczenie
medialne i propagandowe swojego przeciwnika, ufał własnym sondażom dającym mu
pewne zwycięstwo, nie potrafił zbudować szerokiej lewicowej koalicji (tak jak
swego czasu zrobił to Romano Prodi) i przede wszystkim przecenił ugrupowanie
Beppe Grillego, z którym za wszelką cenę chciał stworzyć rząd. Wprawdzie PD
wygrała lutowe wybory polityczne, ale okazały się one dla niej wielkim fiaskiem
(Bersani uzyskał 29,53% głosów, Berlusconi 29,18%, Grillo 25,09%) i zmusiły do
układów z Ludem Wolności.
Partito
Democratico jest dziś jak smok wielogłowy, który w wewnętrznej walce
o lidership i odnowę pokoleniową,
gryzie siebie samego i pożera własny ogon. Ostateczna rozgrywka o przywództwo
partyjne i załatwienie wewnętrznych porachunków została odłożona do Kongresu
oraz nowych prawyborów. Zasady współzawodnictwa wewnątrzpartyjnego mają zostać
ustalone 20 i 21 września na posiedzeniu Rady Krajowej. Prawybory włoskiej
lewicy są przewidywane wstępnie na 24 października b.r.
To będzie bardzo gorący moment, gdyż wyrok na
Berlusconiego się już uprawomocni i będzie musiał zostać wyegzekwowany.
Matteo Renzi czyli idzie nowe
W tej sytuacji jedynie Matteo Renzi wydaje
się najbardziej wyrazistym politykiem centroprawicy, zdolnym zagrozić
Berlusconiemu. Ma 38 lat - jest więc bardzo młody, jak na polityczną średnią
Włoch, gdzie u władzy utrzymują się siedemdziesięciolatkowie. Niezwykle ambitny
i innowacyjny. Karierę polityczną rozpoczął w liceum, w latach
dziewięćdziesiątych tworzył w Toskanii komitety Prodiego, w okresie 2004-2009
był prezydentem Prowincji Florenckiej, a od czterech lat jest prezydentem
jednego z najpiękniejszych włoskich miast. Florentczycy go doceniają i kochają.
Prowadzi politykę obywatelską ukierunkowaną na waloryzację i ochronę zabytków
(ograniczenia nowej zabudowy w centrum, zamknięcie ruchu samochodowego i
uprzywilejowanie ekologicznych środków transportu, rewitalizacja miejska),
wprowadził pełną przejrzystość finansową (budżet, przychody i wydatki urzędu
miasta są publikowane w internecie) oraz zmniejszył ilość osób zatrudnianych w
administracji i spółkach miejskich, a opłacanych z kieszeni podatników.
W 2010 roku Matteo Renzi stanął na czele
wewnątrzpartyjnego ruchu "złomiarzy" (od włoskiego rottamazione - złomowanie), domagającego
się wymiany pokoleniowej na najwyższych szczeblach Partii Demokratycznej i
odejścia starych działaczy. Wraz z Giuseppe Civatim i Deborą Serracchiani
zorganizował we Florencji zjazd reformatorski, w którym brało udział ponad 6000
uczestników - inicjatywa, która poszła w niesmak historycznym liderom, stając
się jednocześnie dla nich alarmem ostrzegawczym. Jego największymi
przeciwnikami stali się Massimo D'Alema i Rosi Bindi. Renzi stworzył też swoją
fundację o wymownej nazwie "Big Bang", mającą za cel doprowadzenie do
wewnętrznych przemian w PD i zdobycia przez lewicę Pałacu Chigi (siedziba
włoskiego rządu).
Trzy lata temu, prezydent Florencji - jako
jedyny polityk włoskiej lewicy - udał się na kolację z Berlusconim, do jego
prywatnej wilii w Arcore. Choć, jak twierdził później - spotkanie miało
charakter instytucjonalny na szczeblu administracyjno-rządowym - to przyspożyło
mu ono wiele krytyk i do dziś wzbudza podejrzenia lewicowych wyborców.
W grudniu 2012 roku, Renzi ogłosił po raz
pierwszy swój udział w prawyborach, mających wyłonić sekretarza partii i
kandydata na premiera. W pierwszej turze uplasował się jako drugi, wygrywając z
Nichim Vendolą i zdobywając wiele głosów w tradycyjnie komunistycznych regionach
Włoch - Toskania, Umbria i Marche. W drugiej turze przegrał z Pier Luigim
Bersanim (39,1% do 60,9%). Pomimo to lojalnie prowadził z nim później kampanię
przedwyborczą i otwarcie poparł go w lutowych wyborach politycznych.
Dymisja Bersaniego znów otworzyła Renziemu
drogę do przywództwa w PD, a przede wszystkim do ubiegania się o kandydaturę na
stanowisko premiera. We własnej partii ma licznych wrogów, którzy chcą mu
utrudnić lub wręcz uniemożliwić demokratyczne współzawodnictwo, widząc że
wzrasta jego popularność wśród wyborców. Rośnie jednak także i umacnia się
ugrupowanie jego zwolenników. To powód, dla którego Partito Democratico nie wyznaczyło jeszcze daty swojego kongresu
oraz definitywnej daty prawyborów i ich zasad. Rada polityczna nie może się
dogadać, czy tak, jak do tej pory przewodniczący partii automatycznie ma być
kandydatem na premiera, czy może lepiej te funkcje rozdzielić. Jest to
powodowane strachem, o to, że w przypadku zwycięstwa Renziego, cały
centrolewicowy aparat polityczny może trafić w ręce "złomiarzy", a
stara klasa polityczna pójdzie prosto na szrot.
Narzędzie w ręku Berlusconiego
Matteo Renzi jest za znalezieniem jakiegoś
instytucjonalnego rozwiązania (dożywotnie senatorstwo lub amnestia), które
wybawi Berlusconiego raz na zawsze z kłopotów z prawem i pozwoli mu godnie
opuścić scenę polityczną. Uważa, że lidera prawicy, na którego głosowało ponad
10 milionów Włochów należy pokonać w wyborach, a nie wyrokami sądu. W swoim
pragmatycznym podejściu do węzła gordyjskiego, który bez wątpienia dla Włoch
stanowią procesy Silvia B., Renzi zapomina o tym, o czym jednak nie może
zapomnieć spora część jego potencjalnych wyborców - były prawicowy premier
został osądzony nie za swoje poglądy polityczne, lecz za pospolite
przestępstwa, których dokonał jako biznesmen, zanim wszedł do polityki.
Również program polityczny proponowany przez
prezydenta Florencji, trąci bardziej neoliberalizmem niż socjalliberalizmem.
Renzi zresztą nie ukrywa, że chce zdobyć poparcie polityczne i głosy, nie skrajnej
lewicy lecz rozczarowanych wyborców Berlusconiego. Dofinansowania i ulgi dla
drobnego biznesu, liberalizacje gospodarcze, utrzymanie elastyczności rynku
pracy, ale także obniżenie podatków dla osób fizycznych, obcięcie wydatków
publicznych, tworzenie miejsc pracy dla kobiet i budowa żłobków, co ma pozwolić
im wrócić jak najszybciej do aktywności zawodowej, a przede wszystkim
zmniejszenie lub całkowite zniesienie dofinansowania publicznego dla partii
politycznych - oto dziwny miks idei programowych, który utrudnia jednoznaczną
klasyfikację naczelnego włoskiego "złomiarza" po lewej lub prawej
stronie sceny politycznej.
"Renzi realizuje nasze pomysły pod
szyldem PD" - powiedział podczas ostatniej kampanii wyborczej Silvio
Berlusconi, deklarując, że gdyby młody lider stał się przywódcą lewicy, on
spokojnie odszedłby ze sceny politycznej. "Berlusconi pierwszy powinien
zostać "zezłomowany". - skwitował adresat.
Prezydent Florencji zorientował się jednak,
że podkupowanie prawicowych wyborców nie jest dla niego najszczęśliwszą
taktyką, gdyż wzrost lub spadek zaufania jego własnych lewicowych wyborców jest
uzależniony od opinii, jakie wyraża o nim Silvio B. Pochlebstwa magnata
telewizyjnego wcale nie robią mu dobrze. Kiedy natomiast Berlusconi postawił
weto przeciwko jego kandydaturze na szefa rządu i poparł Enrica Lettę, jego
notowania bardzo wzrosły.
Polityczny "złomiarz", który chce
za wszelką cenę zostać kolejnym premierem Włoch, ma jednak duży problem. W
lipcu, dziennik "La Repubblica" ujawnił niedyskrecje z narady sztabu
PDL, podczas której Berlusconi powiedział: "Matteo Renzi pomoże mi
doprowadzić do upadku rządu".
Rzeczywiście tu interesy jednego i drugiego
idą w parze, gdyż Renzi wie doskonale, że im dłużej Enrico Letta pozostaje
premierem, tym bardziej maleją jego szanse.
Grillo rozczarował wszystkich
Renzi znajduje się w sytuacji nie do
pozazdroszczenia: z jednej strony rozgrywki wewnętrzne i wrogość kolegów
partyjnych chcących zniweczyć jego plany, z drugiej makiawelistyczne podchody
Berlusconiego, który chce go wykorzystać jako pionka na szachownicy. Do tego
wszystkiego dołożył się również Beppe Grillo, atakując go na własnym blogu:
"Czy młody głupiec z Florencji, Matteo Renzi, może udowodnić, że 55
parlamentarzystów pod jego wodzą nie dopomogło w zatrzymaniu Prodiego, a przez
to w stworzeniu aktualnego rządu, który de
facto jest kierowany przez Berlusconiego, tak jak potwierdza to vox populi?"
Podczas wyborów Prezydenta Republiki
Włoskiej, odbywających się poprzez tajne głosowanie parlamentarne, byłemu
Przewodniczącemu Komisji Europejskiej zabrakło 101 głosów, aby zostać głową
państwa. Sycylijski komik też nie ma czystego sumienia w tej kwestii, bo jego
partia do końca forsowała kandydaturę Stefana Rodotà, zamiast zagłosować na
Prodiego we właściwym momencie. Atakuje Renziego, gdyż szuka winnego własnych
błędów.
To właśnie stworzony przez niego Ruch Pięciu
Gwiazd, który w wyborach lutowych odniósł tak wielki sukces, Włosi obarczają
teraz największą odpowiedzialnością za aktualną sytuację i za to, że nie
potrafił wykorzystać historycznej szansy na zmiany polityczne w kraju. Beppe
Grillo i jego partia rozczarowali wszystkich. Niedojrzałość polityczna
parlamentarzystów M5S, którzy nie chcieli wejść do rządu Bersaniego na pewno
zostanie ukarana przez elektorat. Notowania partii spadały z 25,9% już poniżej
20%. Wielu wyborców, którzy zagłosowali na Grillego, dziś deklaruje swoje
poparcie dla Renziego.
Komik też już przekroczył siedemdziesiątkę i
jego kwiecisty język (Belusconiego nazwał "trupem", a włoski
parlament "cuchnącym grobem"), budzi więcej zastrzeżeń niż aplauzów.
Może się okazać, że to on jako pierwszy zostanie "zezłomowany" w
przyszłych wyborach.
Gorąca jesień
Choć lato we Włoszech było bardzo gorące,
prawdziwy wzrost temperatury politycznej nastąpi od września. Wtedy każda
okazja i każdy pretekst by doprowadzić do upadku rządu Letty może być dobry.
Najczarniejsze prognozy obserwatorów politycznych przewidują, że zbiegnie się
to z wyborami w Niemczech, które odbędą się 22 września, lub zaraz po nich.
Włochy mogą pozostać bez rządu w momencie powtórnego wybuchu europejskiego
kryzysu finansowego, co - jak przewidują niektórzy analitycy rynkowi - ma
nastąpić właśnie na jesieni, gdyby Niemcy zostały osłabione politycznie po
przegranej Angeli Merkel. Wtedy słoneczną Italię może czekać scenariusz grecki,
a to nie wróży nic dobrego, ani wspólnej monecie euro, ani Unii Europejskiej.
Jeżeli we Włoszech dojdzie do wyborów na
jesieni lub wiosną 2014 roku, mogą się one odbyć w atmosferze wojny cywilnej i
otwartej walki wszystkich z wszystkimi.
W tej sytuacji nikt z włoskich polityków nie
chce brać na siebie odpowiedzialności za upadek rządu Letty - a na pewno nie
zrobi tego Berlusconi. Magnatowi telewizyjnemu przedwczesne wybory nie są na
rękę, gdyż siedząc w areszcie domowym nie będzie mógł prowadzić kampanii
przedwyborczej. Sytuacja jest na tyle patowa, że wbrew wszystkim przewidywaniom
może się okazać, że aktualny lewicowo-prawicowy rząd koalicyjny przetrwa jednak
całe 18 miesięcy - meta, którą sam sobie wyznaczył.
W tym wielkim zamieszaniu, Włosi na pewno
zrozumieli jedno - prawdziwym problemem kraju jest nie Berlusconi i jego
przestępstwa, lecz włoska lewica
skonfliktowana wewnętrznie, nie potrafiąca od dwudziestu lat wyłonić
jednego lidera, który zdoła rządzić krajem.
Agnieszka Zakrzewicz
Nessun commento:
Posta un commento
Nota. Solo i membri di questo blog possono postare un commento.