sabato 1 febbraio 2014

Jak żyć bez Berlusconiego... czyli na co cierpi włoska lewica?



Czy włoska lewica będzie potrafiła sprostać wielkiemu wyzwaniu jakim jest zmierzch Silvio Berlusconiego? Dziś Włochy mają poważny problem - nie są to "kłopoty" prawne byłego prawicowego premiera, lecz brak jedności jego przeciwników i nieumiejętność wyłonienia lidera, który zdoła rządzić krajem. Tegoroczna jesień w słonecznej Italii może być bardziej gorąca politycznie niż upalne lato.

Po zapadnięciu definitywnego wyroku skazującego na 4 lata za oszustwa podatkowe, były premier Silvio Berlusconi znajduje się w najtrudniejszym i najdelikatniejszym momencie swojej kariery politycznej. Dzięki różnym ustawom, które zostały przygotowane "na miarę" i przegłosowane za jego długich rządów, Berlusconiemu grozi tylko rok aresztu domowego lub pracy społecznej, gdyż trzy lata wyroku "anulowały się" dzięki amnestii z 2006. Nam Polakom trudno to zrozumieć, ale we Włoszech takie rzeczy są możliwe... To jednak dopiero początek, bo nad liderem włoskiej prawicy wiszą jak topór kolejne orzeczenia sądowe w związku z aferą Rubygate oraz nowy proces dotyczący przekupstwa politycznego, które doprowadziło do upadku rządu Prodiego.
Magnat telewizyjny ma już 77 lat, więc w żadnym wypadku nie trafi nigdy do więzienia. Nie grozi mu natychmiastowa utrata praw publicznych na pięć lat, bo sąd kasacyjny nakazał powtórne rozpatrzenie tej części werdyktu drugiej instancji.
W rezultacie najbogatszemu człowiekowi Włoch zagraża jedno: nie będzie mógł uprawiać polityki - a dla Berlusconiego i dla jego partii to oczywiście najsroższa kara.
W wyniku tzw. "ustawy Severino", uchwalonej rok temu za rządów Mario Montiego, do włoskiego parlamentu nie mogą kandydować osoby skazane definitywnie na więcej niż dwa lata więzienia. Berlusconi został "wyrokowcem" pełniąc funkcję senatora. Najpóźniej do końca października do Senatu wpłynie nakaz wykonania wyroku i będzie on musiał przegłosować uchylenie lub utrzymanie immunitetu Silvia B.
Najważniejszą rolę w tym historycznym akcie odegra Partia Demokratyczna, której członkowie dziś wchodzą w skład koalicyjnego rządu wraz z przedstawicielami berluscońskiego Ludu Wolności. Jeżeli jej parlamentarzyści zagłosują za utrzymaniem immunitetu, uznając, że ustawa nie może działać retroaktywnie, we Włoszech dojdzie do bezprecedensowego konfliktu pomiędzy polityką a niezawisłym wymiarem sprawiedliwości. Jeżeli go uchylą - PD wejdzie w konflikt z PDL, co najprawdopodobniej doprowadzi do upadku rządu Enrico Letty i nowych wyborów. Nie wiadomo tylko kiedy to nastąpi, z czyjej winy i komu się to będzie opłacać?
Silvio Berlusconi dał słowo, że on tym razem "nie wyłączy prądu", tak jak zrobił to  Mario Montiemu.
Włoska polityka to aktualnie wielka szachownica, na której rozgrywa się bardzo skomplikowana partia. Król został zaszachowany i nie wiele brakuje do mata, no chyba, że znów będzie pat...

Wojna wewnątrzpartyjna

"Miejmy nadzieję, że interesy kraju przeważą nad interesami osobistymi" - Enrico Letta, nowy lewicowy premier zignorował kompletnie problemy prawne Berlusconiego, komentując wyrok tym jednym zdaniem. Aktualny przewodniczący PD - były związkowiec Gulielmo Epifani, który ma za zadanie kierować partią po dymisji Pier Luigiego Bersaniego aż do Kongresu, stwierdził: "Wyroki sądowe należy szanować i respektować". Matteo Renzi - prezydent Florencji, mający ambicję zostać liderem centrolewicy oraz przyszłym premierem Włoch, przed wydaniem orzeczenia trybunału w Mediolanie "kibicował" Berlusconiemu, jakby to był mecz piłkarski, a nie postępowanie karne.
W PD rośnie jednak grono niezadowolonych, którzy nie chcą współrządzić z "wyrokowcem" i nie popierają koalicji z jego partią, uważając, że to zdrada wyborców, choć dali rządowi Letty wotum zaufania ze względu na dobro i jedność własnej partii. Lewicowych dysydentów reprezentuje Giuseppe Civati - młody, inteligentny, rozgadany, aczkolwiek jeszcze zbyt mało zaprawiony w makiawelistycznych wybiegach, aby walczyć o przywództwo i poważną rolę na włoskiej scenie politycznej. To on skupia wokół siebie   nowe pokolenie osieroconych zwolenników Bersaniego, który wolał podać się do dymisji, niż rządzić wspólnie ze swoim politycznym wrogiem.
Niestety to właśnie za błędy Bersaniego płaci dziś słono włoska centrolewica - choć starszy lider wygrał prawybory z młodszym Renzim, nie potrafił jednak sprostać Berlusconiemu. Zlekceważył doświadczenie medialne i propagandowe swojego przeciwnika, ufał własnym sondażom dającym mu pewne zwycięstwo, nie potrafił zbudować szerokiej lewicowej koalicji (tak jak swego czasu zrobił to Romano Prodi) i przede wszystkim przecenił ugrupowanie Beppe Grillego, z którym za wszelką cenę chciał stworzyć rząd. Wprawdzie PD wygrała lutowe wybory polityczne, ale okazały się one dla niej wielkim fiaskiem (Bersani uzyskał 29,53% głosów, Berlusconi 29,18%, Grillo 25,09%) i zmusiły do układów z Ludem Wolności.
Partito Democratico jest dziś jak smok wielogłowy, który w wewnętrznej walce o lidership i odnowę pokoleniową, gryzie siebie samego i pożera własny ogon. Ostateczna rozgrywka o przywództwo partyjne i załatwienie wewnętrznych porachunków została odłożona do Kongresu oraz nowych prawyborów. Zasady współzawodnictwa wewnątrzpartyjnego mają zostać ustalone 20 i 21 września na posiedzeniu Rady Krajowej. Prawybory włoskiej lewicy są przewidywane wstępnie na 24 października b.r.
To będzie bardzo gorący moment, gdyż wyrok na Berlusconiego się już uprawomocni i będzie musiał zostać wyegzekwowany.

Matteo Renzi czyli idzie nowe

W tej sytuacji jedynie Matteo Renzi wydaje się najbardziej wyrazistym politykiem centroprawicy, zdolnym zagrozić Berlusconiemu. Ma 38 lat - jest więc bardzo młody, jak na polityczną średnią Włoch, gdzie u władzy utrzymują się siedemdziesięciolatkowie. Niezwykle ambitny i innowacyjny. Karierę polityczną rozpoczął w liceum, w latach dziewięćdziesiątych tworzył w Toskanii komitety Prodiego, w okresie 2004-2009 był prezydentem Prowincji Florenckiej, a od czterech lat jest prezydentem jednego z najpiękniejszych włoskich miast. Florentczycy go doceniają i kochają. Prowadzi politykę obywatelską ukierunkowaną na waloryzację i ochronę zabytków (ograniczenia nowej zabudowy w centrum, zamknięcie ruchu samochodowego i uprzywilejowanie ekologicznych środków transportu, rewitalizacja miejska), wprowadził pełną przejrzystość finansową (budżet, przychody i wydatki urzędu miasta są publikowane w internecie) oraz zmniejszył ilość osób zatrudnianych w administracji i spółkach miejskich, a opłacanych z kieszeni podatników.
W 2010 roku Matteo Renzi stanął na czele wewnątrzpartyjnego ruchu "złomiarzy" (od włoskiego rottamazione - złomowanie), domagającego się wymiany pokoleniowej na najwyższych szczeblach Partii Demokratycznej i odejścia starych działaczy. Wraz z Giuseppe Civatim i Deborą Serracchiani zorganizował we Florencji zjazd reformatorski, w którym brało udział ponad 6000 uczestników - inicjatywa, która poszła w niesmak historycznym liderom, stając się jednocześnie dla nich alarmem ostrzegawczym. Jego największymi przeciwnikami stali się Massimo D'Alema i Rosi Bindi. Renzi stworzył też swoją fundację o wymownej nazwie "Big Bang", mającą za cel doprowadzenie do wewnętrznych przemian w PD i zdobycia przez lewicę Pałacu Chigi (siedziba włoskiego rządu).
Trzy lata temu, prezydent Florencji - jako jedyny polityk włoskiej lewicy - udał się na kolację z Berlusconim, do jego prywatnej wilii w Arcore. Choć, jak twierdził później - spotkanie miało charakter instytucjonalny na szczeblu administracyjno-rządowym - to przyspożyło mu ono wiele krytyk i do dziś wzbudza podejrzenia lewicowych wyborców.
W grudniu 2012 roku, Renzi ogłosił po raz pierwszy swój udział w prawyborach, mających wyłonić sekretarza partii i kandydata na premiera. W pierwszej turze uplasował się jako drugi, wygrywając z Nichim Vendolą i zdobywając wiele głosów w tradycyjnie komunistycznych regionach Włoch - Toskania, Umbria i Marche. W drugiej turze przegrał z Pier Luigim Bersanim (39,1% do 60,9%). Pomimo to lojalnie prowadził z nim później kampanię przedwyborczą i otwarcie poparł go w lutowych wyborach politycznych.
Dymisja Bersaniego znów otworzyła Renziemu drogę do przywództwa w PD, a przede wszystkim do ubiegania się o kandydaturę na stanowisko premiera. We własnej partii ma licznych wrogów, którzy chcą mu utrudnić lub wręcz uniemożliwić demokratyczne współzawodnictwo, widząc że wzrasta jego popularność wśród wyborców. Rośnie jednak także i umacnia się ugrupowanie jego zwolenników. To powód, dla którego Partito Democratico nie wyznaczyło jeszcze daty swojego kongresu oraz definitywnej daty prawyborów i ich zasad. Rada polityczna nie może się dogadać, czy tak, jak do tej pory przewodniczący partii automatycznie ma być kandydatem na premiera, czy może lepiej te funkcje rozdzielić. Jest to powodowane strachem, o to, że w przypadku zwycięstwa Renziego, cały centrolewicowy aparat polityczny może trafić w ręce "złomiarzy", a stara klasa polityczna pójdzie prosto na szrot.

Narzędzie w ręku Berlusconiego

Matteo Renzi jest za znalezieniem jakiegoś instytucjonalnego rozwiązania (dożywotnie senatorstwo lub amnestia), które wybawi Berlusconiego raz na zawsze z kłopotów z prawem i pozwoli mu godnie opuścić scenę polityczną. Uważa, że lidera prawicy, na którego głosowało ponad 10 milionów Włochów należy pokonać w wyborach, a nie wyrokami sądu. W swoim pragmatycznym podejściu do węzła gordyjskiego, który bez wątpienia dla Włoch stanowią procesy Silvia B., Renzi zapomina o tym, o czym jednak nie może zapomnieć spora część jego potencjalnych wyborców - były prawicowy premier został osądzony nie za swoje poglądy polityczne, lecz za pospolite przestępstwa, których dokonał jako biznesmen, zanim wszedł do polityki.
Również program polityczny proponowany przez prezydenta Florencji, trąci bardziej neoliberalizmem niż socjalliberalizmem. Renzi zresztą nie ukrywa, że chce zdobyć poparcie polityczne i głosy, nie skrajnej lewicy lecz rozczarowanych wyborców Berlusconiego. Dofinansowania i ulgi dla drobnego biznesu, liberalizacje gospodarcze, utrzymanie elastyczności rynku pracy, ale także obniżenie podatków dla osób fizycznych, obcięcie wydatków publicznych, tworzenie miejsc pracy dla kobiet i budowa żłobków, co ma pozwolić im wrócić jak najszybciej do aktywności zawodowej, a przede wszystkim zmniejszenie lub całkowite zniesienie dofinansowania publicznego dla partii politycznych - oto dziwny miks idei programowych, który utrudnia jednoznaczną klasyfikację naczelnego włoskiego "złomiarza" po lewej lub prawej stronie sceny politycznej.
"Renzi realizuje nasze pomysły pod szyldem PD" - powiedział podczas ostatniej kampanii wyborczej Silvio Berlusconi, deklarując, że gdyby młody lider stał się przywódcą lewicy, on spokojnie odszedłby ze sceny politycznej. "Berlusconi pierwszy powinien zostać "zezłomowany". - skwitował adresat.
Prezydent Florencji zorientował się jednak, że podkupowanie prawicowych wyborców nie jest dla niego najszczęśliwszą taktyką, gdyż wzrost lub spadek zaufania jego własnych lewicowych wyborców jest uzależniony od opinii, jakie wyraża o nim Silvio B. Pochlebstwa magnata telewizyjnego wcale nie robią mu dobrze. Kiedy natomiast Berlusconi postawił weto przeciwko jego kandydaturze na szefa rządu i poparł Enrica Lettę, jego notowania bardzo wzrosły.
Polityczny "złomiarz", który chce za wszelką cenę zostać kolejnym premierem Włoch, ma jednak duży problem. W lipcu, dziennik "La Repubblica" ujawnił niedyskrecje z narady sztabu PDL, podczas której Berlusconi powiedział: "Matteo Renzi pomoże mi doprowadzić do upadku rządu".
Rzeczywiście tu interesy jednego i drugiego idą w parze, gdyż Renzi wie doskonale, że im dłużej Enrico Letta pozostaje premierem, tym bardziej maleją jego szanse.

Grillo rozczarował wszystkich

Renzi znajduje się w sytuacji nie do pozazdroszczenia: z jednej strony rozgrywki wewnętrzne i wrogość kolegów partyjnych chcących zniweczyć jego plany, z drugiej makiawelistyczne podchody Berlusconiego, który chce go wykorzystać jako pionka na szachownicy. Do tego wszystkiego dołożył się również Beppe Grillo, atakując go na własnym blogu: "Czy młody głupiec z Florencji, Matteo Renzi, może udowodnić, że 55 parlamentarzystów pod jego wodzą nie dopomogło w zatrzymaniu Prodiego, a przez to w stworzeniu aktualnego rządu, który de facto jest kierowany przez Berlusconiego, tak jak potwierdza to vox populi?"
Podczas wyborów Prezydenta Republiki Włoskiej, odbywających się poprzez tajne głosowanie parlamentarne, byłemu Przewodniczącemu Komisji Europejskiej zabrakło 101 głosów, aby zostać głową państwa. Sycylijski komik też nie ma czystego sumienia w tej kwestii, bo jego partia do końca forsowała kandydaturę Stefana Rodotà, zamiast zagłosować na Prodiego we właściwym momencie. Atakuje Renziego, gdyż szuka winnego własnych błędów.
To właśnie stworzony przez niego Ruch Pięciu Gwiazd, który w wyborach lutowych odniósł tak wielki sukces, Włosi obarczają teraz największą odpowiedzialnością za aktualną sytuację i za to, że nie potrafił wykorzystać historycznej szansy na zmiany polityczne w kraju. Beppe Grillo i jego partia rozczarowali wszystkich. Niedojrzałość polityczna parlamentarzystów M5S, którzy nie chcieli wejść do rządu Bersaniego na pewno zostanie ukarana przez elektorat. Notowania partii spadały z 25,9% już poniżej 20%. Wielu wyborców, którzy zagłosowali na Grillego, dziś deklaruje swoje poparcie dla Renziego.
Komik też już przekroczył siedemdziesiątkę i jego kwiecisty język (Belusconiego nazwał "trupem", a włoski parlament "cuchnącym grobem"), budzi więcej zastrzeżeń niż aplauzów. Może się okazać, że to on jako pierwszy zostanie "zezłomowany" w przyszłych wyborach.

Gorąca jesień

Choć lato we Włoszech było bardzo gorące, prawdziwy wzrost temperatury politycznej nastąpi od września. Wtedy każda okazja i każdy pretekst by doprowadzić do upadku rządu Letty może być dobry. Najczarniejsze prognozy obserwatorów politycznych przewidują, że zbiegnie się to z wyborami w Niemczech, które odbędą się 22 września, lub zaraz po nich. Włochy mogą pozostać bez rządu w momencie powtórnego wybuchu europejskiego kryzysu finansowego, co - jak przewidują niektórzy analitycy rynkowi - ma nastąpić właśnie na jesieni, gdyby Niemcy zostały osłabione politycznie po przegranej Angeli Merkel. Wtedy słoneczną Italię może czekać scenariusz grecki, a to nie wróży nic dobrego, ani wspólnej monecie euro, ani Unii Europejskiej.
Jeżeli we Włoszech dojdzie do wyborów na jesieni lub wiosną 2014 roku, mogą się one odbyć w atmosferze wojny cywilnej i otwartej walki wszystkich z wszystkimi.
W tej sytuacji nikt z włoskich polityków nie chce brać na siebie odpowiedzialności za upadek rządu Letty - a na pewno nie zrobi tego Berlusconi. Magnatowi telewizyjnemu przedwczesne wybory nie są na rękę, gdyż siedząc w areszcie domowym nie będzie mógł prowadzić kampanii przedwyborczej. Sytuacja jest na tyle patowa, że wbrew wszystkim przewidywaniom może się okazać, że aktualny lewicowo-prawicowy rząd koalicyjny przetrwa jednak całe 18 miesięcy - meta, którą sam sobie wyznaczył.
W tym wielkim zamieszaniu, Włosi na pewno zrozumieli jedno - prawdziwym problemem kraju jest nie Berlusconi i jego przestępstwa, lecz włoska lewica  skonfliktowana wewnętrznie, nie potrafiąca od dwudziestu lat wyłonić jednego lidera, który zdoła rządzić krajem.

Agnieszka Zakrzewicz

Nessun commento:

Posta un commento

Nota. Solo i membri di questo blog possono postare un commento.